Nawigacja
Ostatnie Obrazy
Najnowsze video
TEM2-294 w akcji
ST44-1113+SM42-693...
ST44-172, Nurzec
ST44-1109 Sycze
Targi Hobby Pozna...
M62M-014
Euronaft
SU46-041
ST44-2046
ST44-2026+ST44-2050
Ostatnie artykuły
Salon Hobby 2015 czy...
Rogowskie Impresje
Pobiedziska i Trybun...
Żnin 2015
Kolejna solówka
Aktualnie online
Gości online: 15

Użytkowników online: 0

Łącznie użytkowników: 26
Najnowszy użytkownik: kareks
Ostatnie komentarze
Teenage agv.gpus.lkm...
Impetigo: xyy.gxwb.l...
[url=http://hydroxyc...
[url=http://augmenti...
Confident tqs.huwh.l...
[url=http://buycloni...
Osler ksv.zpen.lkmk....
However, onb.ieol.lk...
Has vyw.mjbk.lkmk.eu...
[url=http://viagra96...
Kalendarz
Po Wt Śr Cz Pi So Ni
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30          
Nawigacja
Artykuły » Wystawy » "Projekt HaZero" czyli impreza w Wielkopolsce
"Projekt HaZero" czyli impreza w Wielkopolsce
Kiedy w mojej głowie zaczął świtać pomysł na jakiś kawałek szlaku czy stacji zbudowanej własnoręcznie do zabawy i prezentacji taboru w domu w najśmielszych snach nie spodziewałem się gdzie mnie to zaprowadzi. I tak pół roku później malutki projekt stacyjki Smokowo rozrósł się do niemal szalonego pomysłu odwzorowania realnej stacji z „węglówki”. Konsekwencje tych decyzji będą miały niebagatelny wpływ na rozwój dalszych wydarzeń. Ale do rzeczy....

Podczas naszej klubowej obecności na targach Salon Hobby w Poznaniu okazało się ewidentnie, że nie tylko gawiedź czekająca na pokaz kolejek ale i ludzie latami zbierający tabor wszelaki chcą nim najzwyczajniej pojeździć. Wszak nie po to inwestujemy ciężko zarobione pieniądze w modele z silnikami napędowymi rodem z ery kosmicznej by istniały tylko w świadomości „gablotowej”. Do tego poza wyznawcami „jedynie słusznej epoki z lipca 68-go roku” jest bardzo dużo ludzi posiadających wyśmienite nowocześniejsze modele nie tylko PKP, które też warto oglądać na makietach. Po przeprowadzeniu wielu rozmów z uczestnikami imprezy poznańskiej stwierdziliśmy, że trzeba zewrzeć poślady i jak najszybciej doprowadzić do powstania Szadku. Brak miejsca w Klubie wymuszał dłubanie jedynie w domu i na przestrzeni od lipca do grudnia powstało niewiele. Wtedy też Przemek „Sello” Sell, organizator tegorocznej imprezy w Rogalinku stwierdził, że tak naprawdę nie ma chętnych do udziału z jakąkolwiek stacją. Zaczął mi chodzić wtedy po głowie pomysł, że może warto przetestować makietę na jakimś zamkniętym spotkaniu w stanie „gołej dechy” by właśnie na tym etapie wyeliminować wszelkie niedociągnięcia. Koncepcja „Projekt HaZero czyli impreza w Wielkopolsce” wyśmienicie się do tego nadawała. Spotkanie z makietami bez udziału publiczności, bez zbytniego sztywniactwa i chorych podziałów na tych „be” i tych „cacy”. Czasu było cholernie mało ale ekipa z klubu zobowiązała się do wydajnej pomocy i była szansa na sukces. Sello zmienił w międzyczasie warunki uczestnictwa makiet i dopuścił do udziału segmenty niewykończone. Padło krótkie: „Jedziemy!” i zaczął się wyścig z czasem. Życie bezlitośnie pokazało różnice między zobowiązaniami a wywiązywaniem się z nich i Bóg jeden tylko wie ile nerwów i stresu mnie to kosztowało. Permanentna walka z brakiem własnego doświadczenia, wiedzy, materiałów i wolnego czasu a z drugiej zaś strony świadomość podjętego zobowiązania. Tu należą się ogromne podziękowania dla chłopaków za pomoc ale przede wszystkim dla Radka, który odwalił kawał czarnej roboty przy szutrowaniu i gipsowaniu segmentów. I tak ostatnie trzy doby przed wyjazdem spędziłem niemal w całości w klubie starając się to wszystko jakoś ogarnąć. Wreszcie na 3h przed planowanym wyjazdem wreszcie zestawiliśmy Szadek po raz pierwszy w całości, podpinam pulpit i..... 75% stacji nie działa! Tętno 120, ciśnienie 200 ale jak mawiał mój literacki imiennik: „Nic to Basieńko, nic to!” Pakujemy niemal cały warsztat i stawiamy po raz kolejny na improwizację doraźną.

Wyjeżdżamy w słoneczne piątkowe południe z niemal dwugodzinnym opóźnieniem ale i tak przy takim stanie makiety jest to niezły wynik. Ostatecznie jedziemy ekipą 6-cio osobową (Radek, Andrzej, Piotrek, Jarek, Grzesio i ja) w trzy samochody. Droga mija bez niespodzianek z niewielkim odjazdem pod elektrownię w Turku. Niestety mamy pecha i trafiamy dokładnie na moment zmiany załóg i nie fotografujemy żadnego „krokodyla” w ruchu. Czas nas goni więc obieramy kurs bezpośrednio na Rogalinek Pod salę gimnastyczną szkoły podstawowej, gdzie miała odbyć się zasadnicza część imprezy docieramy tuż po 17-stej. Mimo głodu i zmęczenia od razu zabieramy się za rozkładanie zabawek bo świadomość ilości roboty do wykonania oraz niedziałania elektryki nie wpływała kojąco a do tego okazało się, że najpóźniej o 23-ciej Pani Woźna robi POWER OFF i trzeba się wynieść z sali. Tu nastąpił pierwszy przyjemny akcent, rekompensujący trud włożony w przygotowania do wyjazdu. Do tej pory, kiedy mówiłem o tym, że buduję stację i że będzie duża niewielu traktowało to poważnie ani nikt nie miał świadomości skali przedsięwzięcia. Widok wrażenia jakie wywołuje 11-sto metrowa stacja jest niezapomniany. Mimo moich wcześniejszych obaw skręcanie segmentów poszło bardzo sprawnie i powoli zaczęliśmy widzieć światełko w tunelu. Do tego z pomocą przyszedł Martel oraz Tomek Zygmanowski i w zasadzie można było uznać, że przed zamknięciem sali Szadek stał się przejezdny. Nie działało jeszcze poprawnie sterowanie ale mieliśmy dość precyzyjną koncepcję na rano jak to poprawić. Pokrzepieni tym faktem zwarliśmy szyki i razem zresztą uczestników przemieściliśmy się na oddalony o około 3km ośrodek ZHP gdzie przewidziano kolację oraz nocleg. Po szybkim zalogowaniu się w pokojach i posiłku spotykamy się wszyscy na wspólne dyskutowanie o przyszłości modelarstwa kolejowego w Polsce tudzież o przysłowiowej dupie Maryni. Stres ostatnich kilku dni i zmęczenie dało znać o sobie więc zdecydowanie wcześniej opuściłem towarzystwo i udałem się na zasłużony odpoczynek. O parszywy losie!! Dotarło właśnie do mnie, że harcerz to z reguły mały człowieczek i jego łózko nie koniecznie musi mieć 2m długości a ja jednak ciut przekraczam skrajnię. Czyli z porządnego wyspania się nici. Do tego w całym zamieszaniu nie pomyślałem o własnym śpiworze i zdałem się na miejscowe kocyki co przy spadku temperatury w nocy w okolice +5 i otwarciu okna spowodowało ultradygot zmęczonych członków. A wspominałem o hałasie? Nie? Hmmm. Dziwne, bo przecież to był w sumie główny powód niewyspania. Dziesięciu chłopa w jednym pomieszczeniu potrafi wygenerować naprawdę sporo decybeli.

Jakoś udało się dotrwać do rana i w podłym nastroju powlokłem się pod prysznic. Tam okazało się , że to nie był najlepszy pomysł i zdrowiej byłoby sobie to odpuścić. Standardy higieny w tym kraju już dawno poszły w górę a tam klimat jak za starych czasów w kiblu na „Fabrycznym” No cóż, na ten element organizatorzy nie mieli wpływu i nie należy marudzić. Na szczęście smaczne śniadanko poprawiło humor i razem udaliśmy się na salę. Tam z Piotrkiem zabraliśmy się za ostateczne regulowanie rozjazdów by to w ogóle się trzymało kupy i dało się jakoś zarządzać stacją. Tu zacząłem dostawać cholery bo wytworzył się ogromny chaos. Co chwilę odkręcamy i przykręcamy napędy rozjazdów grzebiemy w kabelkach a już jacyś wariaci jeżdżą składami. Na szczęście poszło sprawnie i na sporo czasu przed dedline'em można było uznać Szadek za gotowy do imprezy. Reszta naszej ekipy zaczęła się szykować do wyjazdu na Oelkę, Nieszczęśliwie się złożyło, że w tym samy czasie Towarzystwo przyjaźni Wolsztyńskiej Parowozowni zorganizowało imprezę „Parowozem przez Wielkopolskę” w której udział wziął parowóz Ol49 ze składem IV-epokowych oliwkowych wagonów 120A. Żal cholerny tego nie zobaczyć i nie pstryknąć choć jednej fotki ale cóż obowiązek zawiadywania stacją ważniejszy. Scenariusz imprezy przewidywał odrobinę wolnych jazd i szybkie przejście na jazdy rozkładowe. Tu zapanowało zamieszanie bo okazało się, że mimo zgłoszenia masy taboru rzeczywistość nie wygląda najlepiej i panuje atmosfera totalnej anarchii i zagubienia. Dopiero głośna interwencja Sello oraz powtórny start zegara dał pożądany skutek. Składy zaczęły śmigać planowo, ja powoli zacząłem ogarniać rozkład i tajniki pracy dyżurnego (wszak był to mój pierwszy raz w tym charakterze). Potwornym mankamentem przy pracy na Szadku był brak informacji zwrotnej na pulpicie o stanie rozjazdów. Niestety przy takiej rozległości stacji nie można już polegać ani na słuchowej czy wzrokowej kontroli. Trzeba po prostu ruszyć tyłek i sprawdzić z bliska jak jest ułożona droga przebiegu. Do tego niedokładne wyregulowanie napędów rozjazdów powodowało trochę stresu przy niektórych składach a czasem wręcz wykolejeń ale na szczęście obyło się bez strat w taborze a i ludzie czując luźną atmosferę spotkania nie narzekali zbytnio. Na początku Piotrek wyręczał mnie w tym i podawał stan jednej głowicy więc ograniczałem się tylko do zapowiadania i pstrykania przełącznikami rozjazdów. Do tego Hubert (członek ekipy HaZero) „odchudził” tuż przez imprezą rozkład i dzięki temu dało się nad tym panować. I tu muszę jeszcze raz podkreślić. Rozkład był IDEALNIE DOPASOWANY do możliwości działania Szadku. Oczywiście zawsze znajdzie się jakaś napięta twarz co uzna, że mogło być gęściej, że inaczej i że w ogóle było do dupy ale ten naród ma narzekanie w genach i to już nie mój problem. Tak czy siak do pory obiadu wszystko szło sprawnie a mnie po całkowitym odpuszczeniu stresu związanego z lękiem o niedziałanie stacji zaczęła się zabawa naprawdę podobać. Wybiła pora paszania i nasza wesoła gromadka pojechała na obiadek. Przyznam, że takiego dobrego rosołu to dawno nie jadłem. Pokrzepieni smacznym żarciem wracamy na salę by dalej szaleć składami. Nastrój do pomocy przy Szadku wśród klubowiczów opadł zupełnie i zostałem sam na placu boju. Pod wieczór zacząłem naprawdę przeklinać jego długość bo bieganina od jednej głowicy do drugiej zbrzydnie każdemu a „koledzy” nie kwapili się by pomóc czy zastąpić na chwilę choćby po to by dyżurny mógł się wysikać za co im ************** (censored)*******. Mówi się trudno, nauczka na przyszłość a że „tfardym” trzeba być nie „mientkim” walczyłem dzielnie do wieczora a obraz tego najlepiej oddaje komentarz Radka: „ Stary, wyglądałeś jakbyś tak ze 4 dawki amfy przyjął”. Całkowity hardcore się zrobił jak towarzystwo zapragnęło nocnych jazd... Oj ustawianie drogi przebiegu przy nikłym świetle telefonu komórkowego to dopiero jazda. Szczęśliwie dobrnęliśmy do końca i tego a przed nami jeszcze była atrakcja w postaci ogniska i pieczenia kiełbasek. Wszystko byłoby cacy gdyby nie fakt deczko niskiej temperatury powietrza. Ja po godzinie wędzarni wymiękłem i poszedłem do budynku spokojnie spożyć co było do spożycia. Podobno byli tacy, którzy dość długo wytrwali w tych polarnych warunkach ale to już jakoś przeszło koło mnie bokiem.

Świt powitał nas cudownym słoneczkiem, lecz niestety niewiele wyższę temperaturą i nic nie zapowiadało, że to się zmieni. Po śniadanku przejazd na salę i dalsze męczenie rozkładu. Tym razem nie obowiązywały już żadne reguły dotyczące epok, zarządów etc. I to był kolejny ogromny plus imprezy. Radość malująca się na twarzach uczestników – bezcenna. Swoistą wisienką na torcie był pod koniec imprezy przejazd mega-składu paliwowego. Połączyliśmy beczki Martela, moje oraz jeszcze jednego uczestnika imprezy (razem ponad 50 wagonów) i zaprzęgnięte dwa gagariny powlokły to przez makietę. Pełnia szczęścia ….. Około 15-stej wróciliśmy po raz ostatni do ośrodka ZHP gdzie jak się okazało przygotowywany jest dla nas pożegnalny przepyszny karczek z grilla. Paluszki lizać i obgryzać. Nażarłszy się zacnie czas było wrócić na salę by spakować makietę i wybrać się w drogę powrotną. Około 17-stej byliśmy już gotowi ale sympatyczna atmosfera nie pozwalała na szybkie rozstanie się. Pożegnaniom nie było końca ale czas biegł nieubłaganie i wreszcie ruszyliśmy do domu. Po drodze, niemal już w kompletnych ciemnościach, zatrzymujemy się na chwilkę w Poddębicach by oddać „hołd” węglówce. Tu miła niespodzianka bo zastajemy „podany” i po chwili zjawia się przepiękny skład CTL'a prowadzony „marokańskim” bykiem wraz z czechem. A ktoś mówił, że nie jeżdżą w podwójnej trakcji... Wniosek: nigdy nie wierzyć w „rewelacje”. Tuż koło 22-giej docieramy do klubu i po awanturze z „najważniejszymi” postaciami na całej PŁ czyli ochroniarzami wypakowujemy zabawki i rozjeżdżamy do domów. Tak kończy się rogalińska impreza, zmęczeni ale szczęśliwi, wiemy że było warto i mamy nadzieję że to nie ostatnia tego typu zabawa.

Chaotycznie relację spisał Acid

Edit: A oto i obiecane fotki autorstwa Piotrka i Maxia

Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć
Hej ho! Hej ho! Na zakupy by się szło Wawrickowe suczki na Ostrowie SP47-001 Suczka Jarka pręży się do skoku
Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć
A teraz... ...kilka... ....rumuńskich... ...piekności
Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć
Nocny tłok w pociagu W pełnym słoneczku Kwaśny polsat z Andrzejową Bipą March or Die!
Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć
Eszelonik Widok ogólny Piotrek, bez wątpienia ... patynuje Ciuch! Ciuch!
Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć
Ulubiony pojazd Kudłatego Do ciągnięcia 50-ciu wagonów potrzebna jest podwójna moc A beczkom nie było końca Czas się pakować
Kliknij by powiększyć     Kliknij by powiększyć
Sssssssssuną beczki kolorowe..     Martel wniebowzięty
Oceny
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się , żeby móc zagłosować.

Brak ocen. Może czas dodać swoją?
Logowanie
Nazwa użytkownika

Hasło



Nie możesz się zalogować?
Poproś o nowe hasło
Losowa Fotka
Shoutbox
Musisz zalogować się, aby móc dodać wiadomość.

Tomek
30-09-2022 11:23
Test Shoutbox'a
Copyright © 2022, Created by Acid Rain