Nadchodzi długo wyczekiwany dzień, wytupany niemalże, 10 października, skoro świt około ósmej wyjeżdżamy z Piotrkiem w Bieszczady na imprezę "Jesień Kp4" od dawna mamy zarezerwowane miejsca , od dawna wynajęty nocleg, pogoda przepiękna ruszamy.
Trochę okrężna drogą ale gdzie nam się spieszy w zasadzie mija dość szybko, po drodze usiłujemy znaleźć stacje benzynową z kompresorem, którego obecność na stacji niczym niesamowitym być nie powinna, a jednak, dopiero na siódmej z rzędu takowy sprawny w dodatku znajdujemy.
Jesteśmy w Łupkowie, z nadzieją na jakiś ruch, niestety gruba warstwa rdzy rozwiewa nasze nadzieje, w drogę aby być przed szesnastą w Cisnej.
Udało się nocleg mamy na poczcie, mała dyskusja z kluchowata Panią i zakwaterowujemy się, oczywiście kupka, w tzw. międzyczasie umawiamy się ze Zvolackiem któren też tu jest z Bartkiem synem swym, ogarnięci idziemy do Trola knajpobaru w którym mamy wspólnie zjeść pierwszą wieczerzę.
Chłopacy dojeżdżają, jak to chłopaczysko wyrosło (mowa o Bartku) , zjadamy co trzeba, robimy niezbędny zakup eliksiru zapomnienia i udajemy się do Majdanu bo tam Zvolakiewicz ma kwaterę.
Na tejże kwaterze raczymy się eliksirem tudzież opowieściami frontowymi, czasu upływ mając za nic, i gdy kończy się boski napój a zegar wskazuje jutro, wracamy pieszo odprowadzenia kawałek przez Maćka.
Szliśmy w absolutnej ciemności bo ciemność miejska nijak się ma do wiejskiej, po torach ponieważ doszliśmy do wniosku że drogą jest niebezpiecznie, szliśmy mając nad głową miriady gwiazd a w głowach całe galaktyki pomysłów i wspomnień, dwukrotnie zdarzyło mi się odbywać podróż w tak metafizyczny sposób, pierwszy to podróż wzdłuż Popradu na dawnej wyprawie klubowej, gdzie jadąc niespiesznie słuchaliśmy muzyki Pink Floyd, drugi raz idą w te noc obca a zarazem otulająca nas jak tylko mogą matczyne dłonie ukołysać do snu, niesamowite, ten kto doświadczył takiego uczucia łzę roni na jego wspomnienie, ten komu to obce, niech ma nadzieję.
Ablucje pośpieszne i spać, jak się okazuje na kwaterze prócz nas zatrzęsienie chłopa, same maratończyki psiajuchy trzepiące dziobami, niby chłopy.
Tak witaja nas Bieszczady
Dzień drugi
Gdybym go chciał opisać dnia by nie starczyło, więc to zadanie zdjęciom pozostawimy krótkim wstępem się zadawalając.
Zbiórka rano, sprawnie i bez kłopotów, mnóstwo znajomych, sprawna organizacja, ruszamy do Balnicy, kilka fotoskopów między innymi z niespodzianką przedpotopowym ziłem, w Balnicy manewry wracamy do Majdanu, wodowanie przed Majdanem, chwila relaksu, czas na szybki posiłek, ruch turystyczny jak na CMK, nadchodzi nasza kolej, jedziemy do Przysłupa, jak na takiej imprezie mnóstwo fotoskopów, docieramy, znów manewry i w powrotną drogę.
Wszystko przebiega sprawnie, bez konfliktów, to zaleta ściśle dobranych uczestników i choć to brzmi dziwnie to jednak jest to recepta na powodzenie, dyscyplina i dobór.
Pogoda z wyjątkiem chwilowego porannego zachmurzenia była wyborna, chodziliśmy cały dzień bez kurteczek, słoneczko grzało nasze stare kości, podczas jazdy prowadziliśmy ożywione dyskusje oraz opowiadaliśmy sprośne dowcipy.
Wszystko co dobre się kończy, rozstania czas dla niektórych, dla innych nie koniecznie.
Idziemy z buta na kwaterę, po całym dniu w dymie parowozu szorujemy się dokładnie, ubieramy elegancko i podążamy na spotkanie w Siekierezadzie, gdzie spędzamy kilka miłych godzin przy piwku z Doktorem i jego żoną, Ciesielem i innymi między którymi miłośnik wąskiego toru z dawnego DDR się znalazł mówiący dobrze po polsku, z którym z przyjemnością przypominaliśmy sobie dawne dobranocki.
Ściskamy się pod gwiazdami, noc otula nasze mdłe ciała.
Jeszcze mglisto
Niespodzianka
I jeszcze raz
Piekności w Balnicy
Gotów do drogi
W lesie
W lesie II
W lesie III
Zvolacki
W drodze do Majdanu
Wśród lasów i pól
Kolory jesieni
Fotostop
Fotostop 2
Cisna
W drodze do Przysłupa
Ukryty w gąszczu
Deptanie traw jesiennych
Bez trawy lepiej
Tarasy
Dołżyca skład drewna
Bieszczadzkie klimaty
Do Przysłupa przez Solinkę
Od lewej Kapeć,Marek,Zvolak i Nemo
Przez Solinkę do Majdanu
Załoga
Dzień trzeci
Powrotu czas, na dzień dobry, Panowie biegaczowi dostają ustne napomnienie za hałas, skoro świt uczyniony, dorosłe chłopy a jak harcerze na pierwszym obozie, weteranom nie pozwalają spać.
Śniadanko , pakowanko i wio.
Jedziemy i jedziemy, miasto Krosno, stajemy w Mc na kawę, Piotrek dostaje telefon od Grześka Nycza o pociągu prowadzonym SU46-054, nie potrzeba było nam dużo czasu aby zmienić trasę powrotnej drogi, gnamy na Rzeszów, raz dwa i po chwili na stacji już byli, cyknęliśmy Grześka podczas odjazdu jego pociągu, posnuliśmy się tam gdzie wolno i nie wolno, fotka „suczki” i na miejsce w okolicach Kolbuszowej, po telefonicznych ustaleniach pewien miejscowy, miłośnik żelaznych szlaków ma nam pokazać dogodne miejsce do zdjęcia, czekamy na niego na stacji benzynowej, jedziemy okazuje się nim jeden z wczorajszych towarzyszy bieszczadzkich podróży, wspinamy się na górę i po chwili robimy zdjęcia.
Wiedzeni ciekawością wpadamy do Skarżyska Kamiennej, parowozownia w ruinie, szopa zdewastowana, w peronach kibel, przed dworcem zadbany pomnik Pt47-13 kilka szczynobusów.
Możemy wracać, jeszcze tylko na chwilę wjeżdżamy do Jelenia gdzie kształty już stoją pięknie odnowione, oraz Tomaszowa Maz. i nieuchronnie zbliża się godzina rozstania, ściskamy się i tak kończy się nasza trzydniowa wyprawa, do następnego razu.
Dla Was, mimo szczerych chęci skrócenia, w takiej a nie innej formie, Kpt.Nemo
Grzesiek w swoim bolidzie Rzeszów
Ujęcie z kładki
SU46 Soliną
Portrecik
Skarżysko Kamienna
Petucha w Skarżysku
Późno w Tomaszowie
Dla Was, mimo szczerych chęci skrócenia, w takiej a nie innej formie, Kpt.Nemo
Zdjęcia 001-028: Paweł Radecki
Zdjęcia 029-034: Piotr Chorąży
Napisane przez Nemo
dnia listopad 11 2014
11950 czytań
Oceny
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony Zaloguj się , żeby móc zagłosować.